Chiyama Khaka (opowiadanie)
Chiyama Khaka zamaszystym ruchem włożyła palec do cappuccino. Zauważyła, że ruch ten spowodował falę na powierzchni, a kawowe tsunami zderzyło się ze ścianami filiżanki.
Wyjęła palec, syknęła (bo gorące) i szybko złapała za ster. Fale odbijały się od brzegów i kawa prawie zalała jej statek.
To była dzielna dziewczyna. Była swoim sterem, więc, równie zamaszystym ruchem bioder, skierowała statek na spokojniejsze wody. Udało się.
Spokój był dla niej jednak czymś nieznanym, więc nic dziwnego, że postanowiła zapytać Profesorzycy o to, czym właściwie on jest. Zdaniem Profesorzycy, to te kilka setnych sekundy po przebudzeniu, gdy nie do końca wiesz, co się dzieje. Spokój według niej to pozwolenie sobie na niewiedzę.
Chiyama była jednak głodna wiedzy. Skierowała więc swoje biodra do brzegu filiżanki. Stanęła na nim i chwilę zajęło, zanim odzyskała równowagę. W końcu jednak udało się. Z brzegu skoczyła na ucho, a z ucha wprost na podstawkę, gdzie czekała monstrualnych rozmiarów kostka cukru.Khaka rozejrzała się wkoło i spostrzegła małego słonia, który słodko spał na dębie. Mrugnęła do niego porozumiewawczo, jednak słoń spał i nie zorientował się, że ktoś mruga właśnie do niego. Mruganie wyglądało tak:
-.. --.. .. . --.-- / -.. --- -... .-. -.-- / ... .-..- --- -. .. ..- --..-- / .--- . ... - . -- / .-- ... --.. -.-- ... - -.- .. -- --..-- / -.-. --.. . --. --- / .--. .-. .- --. -. .. . ... --.. / .. / .-- ... --.. -.-- ... - -.- .. -- --..-- / -.-. --.. . --. --- / ... .. ..-.. / -... --- .. ... --.. .-.-.-
Wtem coś zaczęło dudnieć. Drony darły drzewce, drenując daremnie dębowe drzazgi. Chiyama pomyślała, że to byłby dobry pomysł na występ, więc pewnym krokiem uchyliła zasłonę sięgającą aż do gwiazd. Zasłona była ciężka, bo wysoka na miliardy kilometrów, a każdy z nich ważył 13 lat świetlnych. Rozsunięcie więc spowodowało, że Khaka straciła cenną kroplę potową, która spłynęła po jej skroni, tworząc małą powódź przemierzającą jej przystojną twarz. To jej jednak nie powstrzymało i pewnie (choć właściwie z pewnością) weszła w szczelinę, jaką stworzyła w zasłonie. I znikła.
Znikła oczywiście z jednej strony, bo z drugiej objawiła się w swojej całej chiyamakhawości. Światła reflektorów oślepiały ją i ogrzewały, przez co, z jednej strony kwestia powodzi potnej została rozwiązana, a z drugiej zrobiło jej się tak bardzo, niezmiernie ciepło, że zamarzyła o krótkiej drzemce. Profesorzyca kiedyś powiedziała Khace, że marzenia są inwestycją w przyszłość, a Chiyama uważała, że była ona jedynym mądrym czymś lub kimś w jej głowie. Sama nie wiedziała czym, ale wiedziała, że chce jej słuchać. A skoro słuchała, to pospała.
Spała tak długo, że dookoła niej zmieniło się wszystko. Coś wybuchło, pojawiła się wielka woda, potem tysiące lat suszy. Nie obudził jej nawet zalew lawy, w której przez setki lat pływało jej zaspane ciałko. Po magmie przyszła wielka cisza, światło zgasło i nie działo się nic. Spokój był wszak dla Chiyamy czymś nieznanym, więc nie dziwi, że obudziła się właśnie wtedy. Obudziła, rozejrzała dookoła, a dookoła nie było nic. Nie było światła, nie było ciemności, nie było wody, istot, wiatru czy temperatury. Była tylko ona - Chiyama Khaka, w pewnych kręgach postać kultowa. Tych kręgów też już jednak nie było. Nie było nawet bycia, poza oczywiście ewidentnym bytem Chiyamy.
Chiyama Khaka właśnie wtedy, jakby na złość wszystkim, postanowiła po raz pierwszy w życiu wydobyć dźwięk ze swoich strun głosowych. Te ostatnie były miliony lat wcześniej, gdy jeszcze istniało cokolwiek, poza tą dzielną dziewczyną, tematem wielu opracowań naukowych. Mędrcy całego świata głowili się nad tym, czemu Chiyama, mimo bycia ewidentnie postacią kultową, nie odzywała się. Nikt nie potrafił odpowiedzieć na to pytanie, tylko Profesorzyca znała prawdę. A to dlatego, że była niezwykle mądrą istotą czy czymś innym. Była, bo Profesorzycy też już nie było.
Kim jestem? - zapytała głośno Chiyama, a jej głos niósł się echem po nicości. W ten sposób, nieświadomie, Chiyama stworzyła coś z niczego, a właściwie echo z niczego. Echo, jak to echo, pobiegło w nicość i szybko znikło za horyzontem. Fakt godny odnotowania, niestety nie było nikogo i niczego, więc nikt nie mógł na niczym odnotować tego faktu.
Chiyama znieruchomiała, jakby w oczekiwaniu na odpowiedź. Odpowiedź nie nadchodziła, bo nie miała skąd nadejść. Khaka jednak tego jeszcze nie wiedziała. Wiedziała tylko, że nic nie wiedziała.
Po kilkunastu dniach nasza kultowa postać postanowiła zadać nicości kolejne pytanie.
Po co jestem?
Nicość nie odpowiadała, pochłaniając szybko kolejne, wytworzone przez Chiyamę echo. Tym razem Khaka zwróciła jednak na nie uwagę. Postanowiła, że chce znaleźć miejsce, do którego biegnie echo. W tym celu zaczęła wyrzucać z siebie niezrozumiałe dźwięki, przeciągać sylaby i tworzyć nowe słowa, byle tylko wydać z siebie długi dźwięk i by móc złapać echo własnych słów. Nie było to łatwe, bo echo było szybkie, zwinne, niewidoczne i niematerialne. Zwłaszcza ta ostatnia cecha z pewnością mogła być przeszkodą w łapaniu.
ŹREBIAŁOOBĘĘĘĘŁDEEEEEKAAAAA - deklamowała Chiyama, wymachując wszystkimi siedmioma kończynami w nadziei, że złapie echo. Bezskutecznie. Po wielu miesiącach prób Khaka straciła jedną ze strun głosowych, która pękła jej, a jedna z powstałych końcówek zaczęła drażnić wnętrze jej gardła. Przez pierwsze tygodnie było to nawet zabawne, ale z czasem zaczęło męczyć.
Chiyama była zmęczona swoim gardłem, samotnością, spokojem. Nicością, która - co zauważyła z przerażeniem - zaczęła ją pochłaniać. I to dosłownie, bo czesząc brwi Khaka wyczuła, że brakuje jej bardzo wielu włosków. Nie wiedziała, ilu dokładnie, jednak wiedziała, że było ich naprawdę wiele. Przez chwilę nawet cieszyła się, że nie istniało już żadne lustro, bo pewnie wkurzyłaby się, patrząc na swoje odbicie w nim.
Khaka nie była typem istoty, która panikuje czy pozwala stresowi przejmować stery swojej łodzi. W tej sytuacji jednak, zaczęła po raz pierwszy w życiu czuć, czym jest frustracja. Chiyama pozostawała bytem w niebycie, czymś w nicości, punktem w bezkresie, iskrą w ciemności. Straciła nadzieję, Profesorzycę, strunę głosową oraz naprawdę wiele włosków z lewej brwi. Miała dosyć i w tamtym momencie też chciała zniknąć. Z tą myślą Chiyama zamknęła oczy. Miała nadzieję, że to przyspieszy zanik jej cząsteczek i przeistoczy się w nicość. I w tym momencie z jej oka popłynęła łza. Łza, która zdziwiła Chiyamę, bo nie pamiętała, by kiedykolwiek wcześniej w życiu jej się to przytrafiło. Łza spłynęła po jej policzku i skapnęła wprost w nicość. Chiyama miała cały czas zamknięte oczy, lecz nagle poczuła wilgoć. Wilgoć, której nie czuła przynajmniej od momentu, w którym przeszła przez tę upiorną zasłonę. Zdziwienie sprowokowało jej powieki do otwarcia się. Khaka była pewna, że zobaczy nic, czyli właściwie nie zobaczy niczego. A zobaczyła potok, który zdawał się wybijać z małej dziurki pośród nicości.
Oszołomiona bohaterka zbliżyła się do tego punktu startowego i spostrzegła, że to jej łza. Jej łza wywołała to wszystko! Jej łza sprawiła, że pojawiło się coś! Ale czad - szepnęła, a na horyzoncie pojawił się ląd znikąd. Chiyama, w czasach, gdy istniało nieco więcej niż ona sama, była znaną podróżniczką, więc wiedziała, że ta piękna nizina musiała kiedyś znajdować się gdzieś w okolicach ziemskiej Afryki.
Khaka pobiegła, by czym prędzej dotknąć lądu. Była spragniona ziemi po latach tkwienia w nicości. Gdy już jej dotknęła, zapragnęła więcej. Rzuciła się więc na lekko wysuszoną glebę i zaczęła turlać się w niej. Śmiała się, odzyskała błysk w oku. Jeszcze tego nie widziała, ale jej brew zaczęła odrastać.
Chcę więcej! Chcę ptaki, chcę drzewa, chcę pszczoły! - krzyczała Chiyama, wciąż turlając się. Dookoła niej zaczęły pojawiać się jej kolejne życzenia.
Kiedy już to zobaczyła, powstała i zdała sobie sprawę z potęgi swoich słów. Zrozumiała, że posiadła (a może zawsze miała?) zdolność tworzenia nowych miejsc, istot, zdarzeń, że może odtworzyć świat, jaki znała. I tak zaczęła robić. Pojawiły się zwierzęta, ptaki zaczęły wokół niej latać, a ryby radośnie pluskały się, zupełnie nieświadome tego, że jeszcze przed chwilą nie istniała nawet woda, pochodząca przecież z łzy ich twórczyni. Po sześciu dniach tworzenia piękna i dobra, Chiyama, nieco znużona (musiała odtworzyć miliony gatunków fauny i flory!), usiadła w miejscu, w którym zaczęła rekonstrukcję - tuż przy swojej łzie. Czuła spełnienie, ale nie było ono kompletne. Wiedziała, z czego to wynika - brakowało jej Profesorzycy i jej mądrych rad. Nie wiedziała jednak, czy odtworzenie konkretnej postaci, a nie abstrakcyjnych przedstawicieli i przedstawicielek różnych gatunków, jest możliwe. Czy będzie umiała to zrobić? A jak zapomni o którejś z wielu cech Profesorzycy? Jeśli jej moc nie jest wystarczająca, by wskrzesić jej wielką mądrość? Jeśli stworzy kogoś przypominającego ją, lecz nie będącym nią?
Bała się. Po raz pierwszy ta niesamowita bohaterka poczuła, czym jest strach. Strach, ale też niepewność czy bezradność. Dotąd były to emocje, których Chiyama nie znała.
I tak siedziała Chiyama, smuciła się, a świat wokół niej rozrastał się i piękniał. Udało jej się stworzyć tyle piękna, dać tyle radości, a wciąż pozostawała smutna. Niepełna. Wybrakowana bez swojej Profesorzycy. Słońce, które stworzyła jeszcze pierwszego dnia, zaczęło chylić się ku zachodowi. Zachód Chiyama też stworzyła. Podobnie jak wschód, ciepły, letni deszcz czy jeża, który właśnie przechodził sobie polaną. Z pozoru był to raj pozbawiony wad, jednak Khaka nie była do końca szczęśliwa. Wiedziała, że nie docenia piękna ją otaczającego, że nie docenia jaką jest szczęściarą i, że wszystko wokół jest niemal bajką, ale część jej duszy była wybrakowana. Czuła się bezradnie, a jednocześnie miała w sobie wielkie poczucie winy, że nie potrafi czerpać radości z tego, co udało jej się osiągnąć.
Nagle usłyszała zbliżający się głos. Choć nie miała żadnych powodów, żeby sądzić, że to Profesorzyca i nie widziała nikogo na horyzoncie, to była niemal pewna, że to ona nadchodzi. Szum narastał, by w końcu zbliżyć się do Chiyamy na odległość, w której mogła wyodrębnić słowa, na jakie się składał. A były to tylko dwa słowa:
Jestem wszystkim.
Chiyama Khaka poczuła się lepiej i pobiegła obserwować, gdzie zawędrował jeż.
tekst: Patryk Chilewicz
korekta: Justyna Tonak